Mieszkam niedaleko Tykocina. Szczególne miejsce…
Jeśli ktoś chce się dowiedzieć, jak wyglądały polskie miasta w XVII-XIII wieku, wystarczy tu przyjechać.

Kiedyś, rozmawiając z gośćmi, którzy przyjechali z Warszawy czy z Białegostoku, Ojciec był bardzo wzburzony. Dosłownie krzyczał, że jacyś „złodzieje, bandyci, komuniści” urządzili magazyn nawozów sztucznych w synagodze i targowisko na kirkucie… że jak tak można, że to woła o pomstę do nieba…

Dorośli nie zwracali na mnie uwagi. Zapytałam:

– A co to jest kirkut i synagoga?

Jak każde dziecko, zadawałam mnóstwo pytań…

Ojca zamurowało… Po dłuższej chwili powiedział: 

– No tak… skąd ty to masz wiedzieć… Pokażę ci.

Następnego dnia wsadził mnie do kosza swojego motocykla i pojechaliśmy.

W drodze do Tykocina mijaliśmy jakiś duży plac, coś w rodzaju łąki.

Ojciec zatrzymał się tam i  powiedział:

– Tu kiedyś był kirkut.

– A co to jest „kirkut”?
– Kirkut to Cmentarz żydowski.
– A co to znaczy „żydowski”?

Ojciec westchnął…

– Boże drogi, żebym ja musiał dziecku takie rzeczy tłumaczyć…

Posłuchaj: przed wojną w Tykocinie mieszkało bardzo dużo Żydów. 

– A kto to jest Żyd?
– Jeśli ktoś jest Żydem, to znaczy, że chodzi do synagogi. Pokażę ci synagogę. Teraz jest zniszczona… ale zobaczysz. My chodzimy do kościoła w niedzielę, a Żydzi chodzą do synagogi w sobotę.

– A w Tykocinie są Żydzi?

– Już nie…

– Już nie? Dlaczego?

– Nie żyją.
– Dlaczego?
– Niemcy ich zabili.
– Zginęli na wojnie?
– I tak – i nie… Jak ja ci mam to wytłumaczyć…

Potem mi opowiedział, w słowach tak prostych, żeby kilkuletnie dziecko mogło zrozumieć: pewnego dnia, przyjechali Niemcy, ale to nie było zwykłe wojsko, które miało zielone mundury i nazywało się Wermacht.

Tamci  chodzili w czarnych mundurach i mieli trupie czaszki na czapkach. 

I to oni zabijali wszystkich Żydów, i nie tylko Żydów, i nie tylko w Tykocinie. Wszędzie. Palili całe wsie, zabijali mieszkańców. Nieśli śmierć… Wszyscy się ich bardzo bali… 

– A za co Niemcy ich zabili?
– Za to, że byli Żydami.
– A to źle?
– Co takiego?
– Chodzić do synagogi?
– Nie.
– To za co Niemcy ich zabili?

– Bo  uważali, że inni ludzie są gorsi od nich, albo w ogóle nie są ludźmi…

 – A dlaczego?

No właśnie… dlaczego…

 

Ojciec powiedział mi, że teraz jestem za mała, ale jak będę starsza, opowie mi więcej.

Dotrzymał słowa. Po kilku latach uznał, że do tego dorosłam. Miałam może 10, może 9 lat.

Kiedy byliśmy w Tykocinie, kazał mi podnieść kamyk leżący na ziemi.

– Po co?

– Zobaczysz.

Potem zawiózł mnie w to miejsce…  w lesie, koło Łopuchowa. Nie było tam wtedy pomnika. Zwykła, leśna polana, porośnięta trawą i młodymi drzewami.

Ojciec wytłumaczył, że Żydzi zakrywają głowy, kiedy przychodzą na cmentarz i dlatego teraz my zrobimy to samo, żeby ten zwyczaj uszanować. Dla siebie miał czapkę, dla mnie – chustkę.

Kamień, który zabraliśmy z Tykocina kazał mi położyć na ziemi  i wyjaśnił, że Żydzi tak robią, kiedy odwiedzają groby swoich bliskich.

I powiedział mi:

– Pamiętaj! To jest mogiła! Tu leży dwa i pół tysiąca ludzi!

Dowiedziałam się wtedy, że Żydzi mieszkali tu od pokoleń, ponad 300 lat, a Niemcy wszystkich zabili w ciągu dwóch dni.

Powiedział mi jeszcze, że w Białymstoku Niemcy zamknęli Żydów w synagodze i spalili żywcem…

Nazywali to „ostatecznym rozwiązaniem kwestii żydowskiej”.

 

 

…O tym, że antysemityzm wyssałam ponoć z mlekiem matki dowiedziałam się w wieku dwudziestu pięciu lat, podczas gościnnego wykładu jakiejś pani, która przyjechała z Francji.  Rzecz działa się w Instytucie Francuskim w Krakowie, przy ulicy Św. Jana.

Opowiadała nam o pogromach, szmelcownikach i polskim antysemityzmie. 

Grzmiała także o naszej odpowiedzialności i mówiła, że my też jesteśmy winni.

Winni czego?

Tego, co się działo w Polsce okupowanej przez Niemcy w czasach, kiedy nas na świecie nie było?

Na sali zawrzało… padł zarzut, jak można porównywać okupowaną Polskę, gdzie za pomoc Żydom karano śmiercią, z kolaborancką Francją, gdzie skwapliwie wydawano Żydów Niemcom… Zapytano, czemu nie wspomniała ani słowem o rządzie w Vichy i o kolaboracji.

Też się odezwałam. Powiedziałam, że Żydzi mieszkali w Polsce od stuleci i mieszkaliby spokojnie dalej, gdyby Niemcy nie postanowili „ostatecznie rozwiązać kwestii żydowskiej”…

Zbiło ją to z pantałyku – ale tylko na chwilę.

 Może warto nadmienić, że oburzenie słuchaczy, a także pytania, które padły z sali zostały uznane przez panią prelegentkę za przejaw wyssanego z mlekiem matki, polskiego antysemityzmu.

A niech sobie mówią, co chcą. Nadal zatrzymuję się w tym miejscu, które Ojciec mi kiedyś pokazał, żeby położyć kamyk. Tak jak mnie nauczył.

25 sierpnia mijają 74 lata od tamtych wydarzeń.

Zbrodnia w Lesie Łopuchowskim

24 sierpnia 1941 r. Niemcy wydali zarządzenie, by tamtejsi Żydzi następnego dnia rano zebrali się na rynku. Całą noc starszyzna gminy naradzała się, co zrobić w tej sytuacji. Doszła do wniosku, że trzeba jednak poddać się zarządzeniu.

Mieszkańcy Tykocina przekazywali już sobie wtedy pogłoskę, że w pobliskim Lesie Łopuchowskim wykopano trzy ogromne doły, ale tłumaczyli to sobie potrzebami wojska.

Rano 25 sierpnia do Tykocina przyjechało specjalne komando niemieckie. Rynek został otoczony, hitlerowcy przeprowadzili selekcję Żydów. Mężczyzn ustawiono w kolumnę i popędzono piechotą do miejscowości Zawady, gdzie zostali załadowani na ciężarówki i wywiezieni w kierunku wsi Łopuchowo.

Niemcy kazali im śpiewać obrażające Żydów piosenki. Kobiety, starców i dzieci od razu załadowano do ciężarówek.

Według relacji nielicznych osób, którym udało się przeżyć tykociński holokaust (niektórym udało się uciec), od serii z karabinów maszynowych pierwszego dnia zginęło 1,7 tys. osób, część wrzucono do dołów żywcem. Następnego dnia rano rozstrzelano kolejnych siedemset osób, które poprzedniego dnia nie zgłosiły się na rynek. Ocenia się, że zginęli członkowie około pięciuset rodzin.

Nazwiska pomordowanych są odnotowane w specjalnej książce im poświęconej, wydanej kilka lat temu. Z zagłady ocalało 150 osób, z których tylko 21 przeżyło wojnę.

Jednym z nich był Abraham Kapica, późniejszy honorowy obywatel Tykocina, nieżyjący od kilku lat.

Nosimy to samo nazwisko, lecz nie jesteśmy spokrewnieni. Ojciec wspominał, że kiedyś we wsi była karczma, ale nie przynosiła zysku. Arendarz, przeprowadzając się do Tykocina, miał zwrócić się do któregoś z pradziadków, pytając, czy może przyjąć nasze nazwisko. Nie wiem, czy tak było. To tylko ustny przekaz. Może odnajdę kiedyś jakieś dokumenty z tym związane.

W 1941 roku Kapica miał 13 lat, a swoje przeżycia opisał w wydanej w 1994 roku w Tel Awiwie książce pt. „Młody chłopiec zwycięża w walce ze śmiercią”.

Gmina żydowska działała w Tykocinie od 1522 r. W XVII i XVIII wieku była jednym z najważniejszych skupisk Żydów na Podlasiu. Wielką synagogę, która dziś jest obiektem muzealnym wybudowano tam w 1642 roku.

Przed II wojną światową społeczność żydowska Tykocina liczyła około 2 tys. osób, co stanowiło wówczas około połowy ludności miasteczka. Gmina przestała istnieć po tragedii w Lesie Łopuchowskim.

Do tego czasu mieszkało tam osiemnaście pokoleń Żydów.

 przerywnikPytałam Ojca, co pamięta. Jak to było…

Wzięli ludzi z Nieciec, Herman i Łopuchowa i kazali wykopać trzy wielkie doły. Mówili, że będą budować jakieś schrony dla wojska. Tego dnia zobaczył z daleka kolumnę ludzi idącą od strony Jeżewa. Podbiegł do szosy, myśląc, że to jakieś wojsko. Niemcy nie pozwolili mu się zbliżyć. Sąsiad, który akurat wracał z targu konnym wozem, musiał zjechać na bok, aż przejdzie, idąca z naprzeciwka ludzka kolumna. Powiedział, że prowadzą Żydów z Tykocina. Wszystkich zapędzono na plac przed szkołą w Zawadach. Tam spędzili noc… Nikomu nie wolno było się zbliżać.

Następnego dnia słychać było strzały z karabinów maszynowych dochodzące z pobliskiego lasu…

Nie pytałam Ojca o nic więcej.

„Najgorsza była ta bezradność… „.

Powiedział ocierając łzy.