„Ja jestem światłością świata. Kto idzie za Mną, nie będzie chodził w ciemności, lecz będzie miał światło życia”. (J 8,12)

Boże Narodzenie…

„Była światłość prawdziwa, która oświeca każdego człowieka, gdy na świat przychodzi”.

Wielki Tydzień…

Ulicami wszystkich miast przeszli uczestnicy nabożeństwa Drogi Krzyżowej…

W Wielką Sobotę przy wszystkich kościołach zapłonęły ogniska i sprawowana była Liturgia światła…

Ilekroć patrzę na ludzi idących z zapalonymi pochodniami czy na świece płonące przy ołtarzu,  powraca do mnie pewna piękna opowieść.

Posłuchajcie…

 

Był we Florencji rycerz imieniem Raniero. Słynął z wielkiej siły, lecz był zawadiaką i gwałtownikiem.
Raniero wyruszył z Godfrydem de Bouillon na wyprawę krzyżową, aby  bronić grobu Chrystusa w Jerozolimie.

Przysiągł przed obrazem Matki Boskiej, że przywiezie z wyprawy najcenniejszą zdobycz i ofiaruje na jej ołtarzu.
Był pierwszym, który dostał się na mury Jerozolimy. W nagrodę za męstwo spotkał go największy zaszczyt: jako najdzielniejszy rycerz w całej armii to właśnie on zapalił świecę od świętego ognia płonącego przy grobie Chrystusa. Tę świecę postawił w swoim namiocie, obłożył kamieniami, aby się nie przewróciła i pilnie jej strzegł.

Trefniś obozowy włóczący się tamtego wieczoru między namiotami żartował, że wielu rycerzy to zwykli zbójcy i łupieżcy. W namiocie Raniera dworował sobie, że Raniero nie będzie mógł ofiarować Matce Bożej najdroższej rzeczy, jaką zdobył w walce. Jakim sposobem miałby przesłać do Florencji płomień świecy? Wśród śmiechu i wrzawy Raniero postanowił, że dokona tego,  co wydawało się niemożliwe.

Następnego dnia o świcie dosiadł konia i w tajemnicy przed współtowarzyszami zabrał płomień, który zapalił na grobie Chrystusa. Aby osłonić go przed wiatrem założył płaszcz pielgrzyma i ruszył w daleką drogę ku Florencji. Bardzo szybko zdał sobie sprawę, że nie utrzyma płomienia, jeśli będzie jechał szybko. Jego bojowy rumak nie był jednak przyzwyczajony do powolnego chodu. Raniero musiał usiąść na koniu tyłem, własnym ciałem osłaniając płomień od pędu powietrza.

Na pustkowiu napadli go zbójcy. Raniero mógłby z łatwością pokonać napastników, ale nie bronił się w obawie, że  płomień może zgasnąć. Bez walki oddał  im wszystko co miał: broń, cenne szaty i wojenne łupy. Uprosił ich, aby zostawili mu jedynie wiązkę świec. Zbójcy zabrali łatwy łup, zostawiając rycerzowi świece, płaszcz pielgrzyma i zapalony płomień. Wsadzili go na wychudzoną szkapę, a sami zabrali jego dzielnego rumaka.  
Po drodze Raniero przeżył wiele trudów i udręk. Doświadczał także ludzkiej pomocy i życzliwości. Nieraz myślał sobie: „Ludzie są dla mnie miłosierni. Gdybym miał swojego rumaka i bogaty strój, na pewno traktowaliby mnie inaczej. Niebawem uwierzę, że zbójcy uczynili mi przysługę.”

Miecz Godfryda de Bouillon przechowywany w zakrystii Bazyliki Grobu Bożego w Jerozolimie

Przy złej pogodzie przerywał swą wędrówkę i szukał bezpiecznego schronienia, czekając aż przestaną padać ulewne deszcze i umilknie porywisty wiatr. Dziwił się sam sobie, zastanawiał się, po co mu właściwie ten płomień i dlaczego tak nad nim czuwa…

Raniero dotarł do Włoch. Przejeżdżał samotnie odludną drogą wśród gór, gdy podbiegła do niego jakaś kobieta i powiedziała: „Zgasł mi ogień na palenisku. Moje dzieci są głodne. Użycz mi ognia, abym mogła upiec chleb i przygotować strawę!” Wyciągnęła rękę po świecę, ale  Raniero odparł, że najpierw musi zanieść ten płomień do Florencji, na ołtarz Błogosławionej Dziewicy.

Kobieta powiedziała: „Życie moich dzieci też jest płomieniem, nad którym muszę czuwać”. Raniero dał się przekonać i użyczył jej płomienia, którego tak pilnie strzegł.
Po kilku godzinach podróży dotarł do jakiejś wioski. Jeden z mieszkańców wioski, widząc pielgrzyma w podartej opończy, ulitował się nad nim i rzucił mu płaszcz i przypadkowo zgasił płomień.
Rycerz zawrócił, odnalazł kobietę, której użyczył ognia, i ponownie zapalił świecę od jej paleniska.

Po kilku miesiącach podróży Raniero dotarł do Florencji. I tu, u samego celu zaczęły się jego największe udręki. Widząc obdartego żebraka jadącego tyłem na wychudzonym koniu, ulicznicy pobiegli za nim wykrzykując: Pazzo! Pazzo! (Wariat! Wariat!) Robili wszystko, aby zgasić mu świecę. Jednak Raniero wypełnił swój ślub. Pomimo wszelkich trudności doniósł płomień zapalony w Jerozolimie aż na ołtarz Matki Bożej w rodzinnym mieście.

Kiedy pytano go, jak tego dokonał, powiedział, że była to bardzo trudna rzecz. Dla tego płomienia należało porzucić wszystko, otoczyć go najwyższą troską, wokół niego skupić wszelkie wysiłki i starania…

Florencja do dziś pamięta o słynnym rycerzu, od którego pochodził znamienity ród Pazzich, a święty płomień do dziś zdobi kolumny florenckiego pałacu, który do tego rodu należał.

Opowieść o rycerzu Raniero przypomina mi coś jeszcze…

Słowa z Ewangelii Świętego Łukasza: „Niech będą przepasane biodra wasze i zapalone pochodnie…”

…I piękny wiersz, zacytowany przez Marszałka Seniora, Pana Kornela Morawieckiego, podczas inauguracyjnego posiedzenia Sejmu VIII kadencji:

„Niesiemy Ciebie, Polsko,
jak żagiew,
jak płomienie.
Gdzie Cię doniesiemy?
Nie wiem…”

 

Każdy, kto choć raz próbował przenieść na wietrze zapaloną świecę, bodaj na odległość kilku metrów, wie, że utrzymanie płomienia wcale nie jest takie proste.

harcerze

Tak samo jest z płomieniem wiary, który dziesięć i pół wieku temu przyniosła do Polski czeska księżniczka Dobrawa…

Może się zdarzyć, że zostaniemy ograbieni ze wszystkiego…
Może się zdarzyć, że zostaniemy w obdartych łachmanach, na lichej chabecie, jak rycerz Raniero napadnięty przez zbójców…

Może się zdarzyć, że wszyscy dokoła będą krzyczeć, że jesteśmy wariatami.

Najważniejsze, żebyśmy dalej nieśli święty płomień… pamiętając, dokąd po niego wrócić, jeśli zgaśnie…

 

 

 

 

Raniero