Przeczyta człek recenzję
i już od razu wie,
czy sztuka, film, albo książka
ma się podobać
czy nie.

Na tym polega zawód
tak zwanego krytyka,
że bezlitośnie autorom
wszystkie potknięcia
wytyka.

Ale się zdarza nagminnie
w naszej rzeczywistości
że się krytyka
rozjeżdża
z opinią publiczności.

Widz ramionami wzrusza
niechętnie nosem kręci
a krytyk się tymczasem
zachwyca bez pamięci.

Tak było z „Idą”
z „Pokłosiem”…
ze spektaklami w teatrze…
Sztuka się sama obroni,
czas – koniunktury zatrze.

Każdego podsumuje
i krytyków
i nas
bezstronny i sprawiedliwy
najlepszy arbiter
czas.

 

recenzje

 

 

Pisali o „Smoleńsku”, że to „koniec sztuki, początek propagandy”.
Nieprawda. Nie ma żadnej propagandy – jest niepewność. Jeden wielki znak zapytania: co się właściwie stało… Nie wiadomo. Czekaliśmy 70 lat na prawdę o Katyniu. Kto wie, ile przyjdzie nam czekać na prawdę o locie prezydenckiego samolotu.

Historia pokazana przez pryzmat pierwszoplanowej postaci: dziennikarki, która dostaje konkretne zadanie.  Wie, co i jak ma pokazywać. Niekiedy wbrew samej sobie – ale tworzy na zadany temat. Pisano o metamorfozie głównej bohaterki, która miała jakoby zmienić się z cynicznej – w głęboko zamyśloną. Nie. Ona jest świadoma tego, że stała się ostrzem „nożyc Golicyna”. Podrzucono jej trop. Idzie tym tropem, wręcz… idzie w zaparte… przypomina charta, czy wyżła na polowaniu, usiłuje coś wywęszyć – nieważne, że trop był fałszywy.
W rozmowie z amerykańskimi kolegami upiera się przy „wynikach oficjalnej ekspertyzy”.
W końcowej scenie stoi gdzieś z boku – patrząc na ludzi, którzy żądają prawdy.

Najbardziej chwyta za serce piękna, symboliczna scena przywitania polskich oficerów, ofiar Katynia z pasażerami prezydenckiego samolotu.

Nie jest tak źle, jak by chcieli recenzenci „Wyborczej” & Company.

To dobry film, wart obejrzenia.

Obrazek wyróżniający: Eska