Ruszyli… jak nawałnica.
dzwony zabiły na trwogę,
własną krwią przyszło gasić
wojenną pożogę…
Znaliśmy smak niewoli…
Gdy przyszły tamte dni
Stanęliśmy do walki
bo wolność
mamy we krwi!
Widząc, jak dom twój płonie,
jak niszczą świątynie…
Gdy siostrze gwałt zadają,
kiedy matka ginie…
Jak widzisz, że dla wroga
nie ma nic świętego,
To się nie zastanawiasz…
tylko bronisz swego…
Lecz darujesz mu życie,
gdy o litość prosi…
Wiadomo…
Człowiek strzela
Pan Bóg kule nosi…

I nie daj Boże więcej,
nigdy i nikomu…
szukać swoich najbliższych
pod gruzami domu…

Z drżeniem serca do Boga
zanoszę błaganie:
„Od powietrza, głodu,
ognia i wojny
Wybaw nas Panie!”

A jakby się kto pytał,
czemu w Boga wierzę,
niech wie, że na trzech wojnach
byłem ja żołnierzem…
I mogę się podpisać
rękami obydwiema,
pod tym zdaniem:

„Na wojnie
ateistów nie ma…”.

A komu Cud nad Wisłą
dane było przeżyć,
innych cudów nie żąda,
żeby w Boga wierzyć…

Przekonała się nawet
i hurma bezbożna,
że Boga w żadnej bitwie
pokonać nie można…
Nam się nie pokazała,
myśmy tej łaski nie mieli…
a oni, BOLSZEWICY!!!
Oni Ją widzieli…
Tę, która Częstochowy broni
w Ostrej Bramie Świeci…
Na niebie,
nad Warszawą
wiedzieli Sowieci…

Uciekali w popłochu,
a potem mówili,
że Ją na własne oczy
wtedy zobaczyli:

„Jak my was pobić mogli?
Na nic
ta walka się zda!
My widzieli, kak z wami
Bogomatier szła!!!”

A jakby się kto pytał,
czemu w Boga wierzę,
niech wie, że na trzech wojnach
byłem ja żołnierzem…
I mogę się podpisać
rękami obydwiema,
pod tym zdaniem:

„Na wojnie
ateistów nie ma…”.

A komu Cud nad Wisłą
dane było przeżyć,
innych cudów nie żąda,
żeby w Boga wierzyć…

Zawsze te Twoje słowa
przypominam sobie
Dziadku,
kiedy zapalam
znicze
na Twym grobie..

Siostry Loretanki zamieściły ten utwór na okładce miesięcznika „Różaniec”. W listopadzie 2018. Dziadek zawsze miał różaniec, jak nie w kieszeni, to w ręku… Życzeniem Babci było, aby pochować ją z Różańcem, który miała ze sobą na Syberii.  Zawsze mówiła, że na tym Różańcu uprosiła powrót do kraju dla siebie i swoich córek…

Mój dziadek, Józef, urodził się w 1899 roku.

W długie, zimowe wieczory wspominał wydarzenia z dawnych lat.

Niewiele rozumiałam z żołnierskich opowieści. Ale zapamiętałam, że musztra francuska różniła się od niemieckiej, a polski żołnierz musiał znać obydwie. Że przy strzelaniu z działa należało otworzyć usta, żeby nie stracić słuchu. Że oprócz dwóch wojen światowych, była jeszcze jakaś trzecia (o której nigdzie się nie mówi, bo to była wojna z bolszewikami, a „oni” teraz rządzą). Że najeźdźcy mieli ogromną przewagę, ale mimo to przegrali i  że to był Cud nad Wisłą. Że Sowieci widzieli jak Matka Boska okrywa płaszczem polskie wojsko i zaczęli uciekać w takim popłochu, że rozbrajali ich dziesięcioletni chłopcy. Że dziadek też walczył w tej bitwie i że służył wtedy w Strzelcach Kaniowskich,  i że po Bitwie Warszawskiej,  została mu ta szeroka blizna pod brodą, która przeszkadza przy goleniu…

Z dziecinną prostotą i naiwnością zapytałam go kiedyś:  – Dziadku, a czy ty kogoś zabiłeś?

Byłam wtedy brzdącem, może pięcioletnim…

Dziadek zamilkł… Nagle przestał żartować… Zamyślił się…

Odpowiedział po dłuższej chwili – z tak wielką powagą, że pamiętam to do dziś:

„Jak ci to wytłumaczyć… Widzisz, dziecko… ja byłem żołnierzem na trzech wojnach…”.

Westchnął ciężko i  po chwili dodał: „Człowiek strzela, Pan Bóg kule nosi… I nie daj Boże nikomu… „.

I nie skończył… Odwrócił się plecami i długo stał w oknie.

Byłam dzieckiem. Ale wiedziałam, że nie powinnam mu przeszkadzać…

Czasami mawiał „Człowiek strzela, Pan Bóg kule nosi… ale strach pomyśleć, co by było, gdyby nam wtedy zabrakło amunicji. Gdyby nie Węgrzy – nie mielibyśmy czym strzelać…”.

mogiła

Dziadek był celowniczym. W czasie bitwy na przedpolach Warszawy,  po zaciekłym natarciu, Sowieci namierzyli i ostrzelali jego oddział. Wszyscy jego koledzy polegli. Dziadek ocalał – jako jedyny. Ogłuszony i ciężko ranny, utracił wiele krwi, stracił przytomność, ale po jakimś czasie ocknął się i ostatkiem sił dotarł do swoich.

Czy zerwał mu się tzw. „nieśmiertelnik”? Czy może „łapiduchy” przemierzające pole  bitwy, zerwały mu go z szyi, uważając za zmarłego…

Nie wiadomo jak to się stało. Jakkolwiek by nie było, mój dziadek, Józef Kapica, figuruje jako poległy w bitwie Warszawskiej, wraz z towarzyszami broni i dowódcą, Kapitanem Stefanem Pogonowskim.

Dowiedział się o tym przypadkowo, od kuzyna z Warszawy, który był na uroczystości odsłonięcia pomnika w Radzyminie.

Nazwisko dziadka znalazłam w trzech miejscach: na pomniku w okolicach Wołomina (w miejscu, gdzie doszło do ostrzału), na tablicy pamiątkowej w Nieporęcie i na bratniej mogile w Radzyminie.

pomnik-zolnierzy-28.-pulku-strzelcow-kaniowskich-z-1924-r
tablicka

Za życia dziadek kilkakrotnie jeździł do Radzymina, zapalić znicz na bratniej mogile żołnierzy poległych w Bitwie Warszawskiej.

Uważam za swój obowiązek wesprzeć, na miarę skromnych możliwości, budowę Sanktuarium św. Jana Pawła II w Radzyminie, a także inicjatywę Towarzystwa Patriotycznego Pana Jana Pietrzaka.

Dziadek na pewno by sobie tego życzył.

nagrobek

Dziadek Józef zmarł w 1986 roku.

Z tego co udało mi się dotychczas ustalić, w 28 i 29 Pułku Strzelców Kaniowskich nie było drugiego żołnierza o takim samym nazwisku.