„Marsz  równości” niedawno
Przeszedł ulicami
Przy biciu bębnów
i z transparentami.
Postępowy, modniejszy
wesoły, barwniejszy,
bo wszyscy są równi
ale marsz – równiejszy.

Tęczowy
roześmiany
beztroski
rozbawiony…

…i kordonem policji
szczelnie otoczony…

Oto nadchodzą
nowej
generacji zręby!
W imię miłości
Zbrojne po zęby…

Dym i gaz opadł…
Na ulicy
jeszcze wiatr pomiata
zdeptanym transparentem:

Mama i Tata
największym skarbem świata”…

 

Nie milkną echa sobotniego „marszu równości” w Białymstoku.

Nie jest mi obojętne to, co się dzieje, szczególnie w moim mieście.

Pragnę przedstawić krótką relację z punktu widzenia naocznego świadka.

„Marsz” przeszedł przez miasto w kordonie Policji, która torowała drogę gazem pieprzowym i granatami hukowymi. Według policji, było około 800 uczestników marszu. Aby w ogóle mógł wyruszyć i przejść przez miasto trzeba było prawie tyle samo, bo aż 760 funkcjonariuszy, rozmaitego sprzętu, furgonetek ustawionych jedna za drugą, a nawet helikoptera. W gotowości była armatka wodna i około 20 policjantów z przeszkolonymi psami. (O kosztach tego rodzaju operacji lepiej nie myśleć. Ale co tam… jak powiadają: „Kto bogatemu zabroni?”). 

Dla porównania, następnego dnia przeszedł przez miasto pokutny marsz różańcowy. Liczebność zgromadzenia była podobna. Do zabezpieczenia marszu wystarczyło tuzin policjantów i 3, może 4 wozy policyjne. Ich praca polegała na tymczasowym wstrzymaniu ruchu ulicznego. Mówię to również jako naoczny świadek, ponieważ tam byłam.

Nietrudno sprawdzić, z czym wiązało się zapewnienie ładu i bezpieczeństwa podczas „marszu równości”. Był to dla sił policyjnych dzień ciężkiej służby. Prawdopodobnie także łamania sumień. Na całej trasie, na skrzyżowaniach i przejściach dla pieszych były blokady, organizowane głównie przez liczne grupy kibiców. Kordon policji, co kilkadziesiąt metrów używał gazu pieprzowego i granatów hukowych, aby parada mogła posuwać się naprzód. Tytuły prasowe krzyczą: „Marsz kontra przemoc”, „Miłość kontra nienawiść”. Krążą po całym świecie opowieści dziwnej treści o rannych, a nawet zabitych.

Przemoc została użyta – owszem. Tyle że wobec mieszkańców Białegostoku, doprowadzonych do desperacji faktem, że nie mają nic do powiedzenia we własnym mieście. Władze miasta zignorowały kilkadziesiąt tysięcy głosów sprzeciwu.

Ja sama od godziny 9.00 byłam w Katedrze, a około  14.00 wyszłam na plac przed Katedrą, gdzie na modlitwie ekspiacyjnej zebrało się około 1000 osób. Byłam tam aż do 19.00. Rozważania różańcowe przeplatane były cytatami z nauczania Ojców Kościoła. Tam było spokojnie. Trwała modlitwa. To jest walka duchowa, należy zatem posługiwać się bronią duchową – dlatego uczestniczyłam w modlitwie. 

Kilka razy pomiędzy modlącymi się osobami przechodził jakiś młody człowiek z dużą jaskółką wytatuowaną na policzku, zachowywał się wyzywająco, pokazywał wulgarne gesty – ale nikogo nie sprowokował. Policjanci odprowadzili go na bok. Przechodziły różne osoby postronne oraz dziennikarze różnych mediów – ale nieprawdą jest, jakoby musieli się tam przedzierać przez nienawistny tłum fanatyków , przez jakieś „bojówki biskupa Wojdy”, do tego „z pianą i Bogiem na ustach”.

W bezpośrednim sąsiedztwie Katedry, w odległości około 30 metrów został użyty gaz pieprzowy i granaty hukowe. 

Zwycięstwem w duchowej walce stało się to, że ostatecznie marsz nie przeszedł pod Ratusz tuż pod schodami świątyni, ale musiał się wycofać i zmienić trasę, wracając do punktu wyjścia okrężną drogą. Został także rozwiązany bez zapowiedzianych wcześniej przemówień, które mieli wygłosić różni celebryci.

Na marginesie: zjechały posiłki z kraju i zagranicy – gdyby nie to, marsz byłby kilkuosobowy i nie zająłby szerokości ulicy. Nie zabrakło tam osób dobrze znanych z najróżniejszych manifestacji KOD i LGBT. To wciąż ci sami ludzie.

Dwa dni wcześniej nastąpiła zmiana personalna na stanowisku szefa policji. Policja wydała komunikat – i bezskutecznie poszukuje  poszkodowanych uczestników marszu. Do tej pory nie zgłosił się NIKT.  To gdzie są ci wszyscy ranni?

Tymczasem w świat poszedł przekaz, nagłaśniany przez najpotężniejsze media krajowe i światowe, że katolicy z różańcami w rękach, mający na ustach hasło „Bóg, Honor i Ojczyzna” nieludzko skatowali uczestników pokojowej manifestacji i wykrzykiwali wulgarne słowa pod ich adresem.

Komu zależało na tym, aby taki a nie inny obraz obiegł cały świat?

Czy kiedykolwiek wcześniej, w jakimkolwiek miejscu, ktokolwiek słyszał coś podobnego na jakiejkolwiek manifestacji z udziałem środowisk patriotycznych?

Jestem zdania, że była to prowokacja, podczas której umiejętnie wykorzystane zostały rozbujane do granic możliwości emocje. Nikt nie pochwala przemocy słownej, ani tym bardziej fizycznej.  Tylko dlaczego doszło do takiej sytuacji? Dlaczego przeforsowano ten marsz wbrew woli mieszkańców – i wbrew zdrowemu rozsądkowi?

Mam nieodparte wrażenie, że ktoś się uparł, żeby koniecznie wetknąć kij w mrowisko. I chyba tylko po to, żeby można było sfilmować jedyną możliwą reakcję mrówek. (Któryś z komentatorów użył porównania, że to tak, jakby Ku-Klux-Klan wpadł na pomysł, żeby urządzić swoją imprezę w Harlemie).

Niech to będzie dla wszystkich przestrogą na przyszłość! Szczególnie podczas wszelkiego rodzaju manifestacji. Nie podchwytujcie ordynarnych okrzyków. Jeżeli ktoś taki okrzyk zaintonuje, niech od razu będzie wiadomo, że jest prowokatorem!

Na jednym z filmów dotyczących marszu, kiedy tłum podchwycił wulgarne słowo na „w” któryś z organizatorów mówił do mikrofonu: „To jest prowokacja, nie dajcie się sprowokować”. Ale… niestety mało kto go posłuchał.

Mój śp. Dziadek przeżył Cud nad Wisłą i był żołnierzem na trzech wojnach. Mój śp. Ojciec, więzień Wronek, skazany za udzielanie pomocy żołnierzom podziemia niepodległościowego, mówił mi wiele razy, że wstępując do ruchu oporu przysięgał na sztandar, na którym była wyhaftowana dewiza „Bóg Honor Ojczyzna”. Zawsze słyszałam i od Dziadka, i od Ojca, że tak właśnie ma być – i właśnie w takiej kolejności: „Bóg, Honor, Ojczyzna”.

Pamiętajcie o tym! Nie może zabraknąć tego, co najważniejsze, bo bez Boga nie będzie ani Honoru, ani Ojczyzny.

Na koniec prośba do Kapłanów.

Drodzy nasi Pasterze!

Nie bójcie się mówić prawdy! J.E. Ks Arcybiskup Tadeusz Wojda napisał do nas, że „zajęcie jednoznacznej postawy wobec tego typu inicjatyw jest teraz próbą naszego sumienia”.  

Sposób zajmowania tej postawy należy skorygować. 

Co się stanie, jeśli bojaźń Bożą i prawdę Ewangelii zastąpi poprawność polityczna i zwykły ludzki strach?

Kto stanie w obronie wiary, kto stanie w obronie Kościoła jeśli zabraknie takich ludzi, jak ci kibice?

Kto będzie nadstawiać karku, jeśli wszyscy schowają głowę w piasek?

Kościół jest obwiniany o wszelkie zło. Zewsząd słychać oskarżenia, zarzuca się katolikom brak chrześcijańskiego miłosierdzia. Słyszymy, że wszystko powinniśmy akceptować i cierpliwie znosić nawet najgorsze profanacje. Rzecz w tym, że już nam brakuje policzków do nadstawiania.

Padły słowa potępienia wobec przemocy i pogardy. I słusznie. Osobom, które nie potrafiły utrzymać na wodzy swoich emocji… i języka – należy się upomnienie… ale nie tylko. Należy wypracować sposób reagowania na prowokacje. Ale nie wolno gasić ducha.  Czy Piotr nie sięgnął po miecz, kiedy widział, że zbrojne ramię ówczesnej władzy podnosi rękę na Jezusa?  

Potępiając przemoc dobrze byłoby przy okazji przypomnieć, że nauka Kościoła potępia grzech, a nie człowieka. Dobrze byłoby przypomnieć, jasno i jednoznacznie że miłosierdzie nie ma nic wspólnego z akceptacją grzechu. 

Chrystus nie potępiał nikogo, ale mówił: „Idź i nie grzesz więcej”. I my, współcześni uczniowie Chrystusa, nikogo nie potępiamy, ale nie możemy akceptować ani grzechu, ani profanacji, ani  poglądów narzucanych siłą ani przyjęcia jakiejś kolejnej, jedynie słusznej wizji świata. 

Wymownym symbolem tego, co się stało, kiedy nieubłagany postęp przeszedł przez moje miasto, był dla mnie zdeptany, poplamiony transparent leżący na ziemi: „Rodzina = chłopak + dziewczyna”. Równie wymowne były obrazy przedstawiające ludzi  traktowanych gazem, trzymających baner z napisem: „Mama i Tata największym skarbem świata”.

Wiecie, o co teraz się modlę w białostockiej Katedrze? O to, żeby ten zdeptany transparent nie stał się  złowróżbnym proroctwem.

Mieszkanka Białegostoku

Wanda Kapica