Urzeka mnie i fascynuje malarstwo Iwana Ajwazowskiego.
Nie mogę wyjść z podziwu. Jak można na tyle sposobów namalować… wodę…
Szczególnie upodobałam sobie jeden z obrazów Ajwazowskiego.
„Napoleon na wyspie św. Heleny”.
Bezmiar wód. Fale rozbijające się o stromy, skalisty brzeg.
W oddali zachód – a może wschód słońca…
I tytułowy Napoleon.
Trzeba nieźle wytężyć wzrok, żeby go wypatrzyć.
Ot… przycupnęła na skale maleńka kropeczka, ledwie widoczna. Zupełnie bezradna wobec żywiołu rozpościerającego się – jak okiem sięgnąć.
Ileż wyrozumiałości i dobrotliwej ironii wobec pychy tego świata wyraził artysta w takim, a nie innym przedstawieniu boga wojny, politycznego geniusza, imperatora całego kontynentu…
Przypatrzcie się dobrze, wy wszyscy, którym się wydaje, że decydujecie o losach świata!
Zresztą… czy którykolwiek z was może się równać z Napoleonem?
A tu… Widzicie?
Więcej od niego może mewa, która szybuje swobodnie przy brzegu…
Jak wspaniałym malarzem jest Bóg, który tyle piękna potrafi zamknąć w świecie stworzonym, w każdej drobinie, w najzwyklejszej kropli deszczu, w bezmiarze morskich wód – i we wszystkim, co jesteśmy w stanie ogarnąć wzrokiem – aż po widnokrąg…